wtorek, 20 sierpnia 2013

Rurki z kurczakiem i lokowaniem produktu

Jak sam tytuł wskazuje, dziś będzie nieco mało ambitnie, ale za to eksperymentalnie. Robił ktoś z Was kiedyś fixa czy inne danie z torebki dokładnie tak, jak napisali na opakowaniu? Ja nie. Z racji braku pomysłu na obiad postanowiłam pozwolić sobie go narzucić, sprawdzając przy okazji, ile takie badziewko jest warte. W ręce wpadło mi takie oto coś:


Dobra chemia nie jest zła, a tu dodatkowo dają nam listę zakupów, więc czemu by nie spróbować ;) A wspomniana lista okazała się nawet skromna:

- 200 g makaronu rurki
- 250 g piersi z kurczaka
- cebula sztuk jeden
- olej 
- 50 g tartego żółtego sera
- 150 ml wody
- 150 ml śmietany 22%


Pierwszy raz w życiu widziałam śmietanę 22%, bez kitu. Piersi miałam lekki nadmiar, bo w sklepie najmniejsze co mieli miało gram 300, więc tak całkiem pod przepis już nie jest, ale to, jak się okazało, nawet lepiej. I tak, ser jest w plasterkach, bo innego nie miałam. Piwo z dedykacją dla Misia i Mili.


Dołączony przepis nakazuje nam w pierwszej kolejności ugotować makaron według instrukcji z opakowania. Spoko. A swoją drogą, wiedzieliście, że nie ma czegoś takiego, jak makaron rurki? Jest penne albo... piórka. Głupie.

Następnie każą nam pokroić cebulę w kostkę i ją podsmażyć, kurczaka zaś pokroić w paski i dodać do cebuli, żeby się radośnie razem smażyły.


Pytanie za milion - dlaczego nie każą nam tego kurczaka w żaden sposób przyprawić? Skoro makaron mamy gotować zgodnie z instrukcją na opakowaniu, to o tym, że mięso się przyprawia też powinni wspomnieć... Nie miałam odwagi w tym miejscu zignorować intuicji i kurczak widoczny powyżej jakieś 15 minut siedział w czymś a'la marynata z soli i pieprzu, tak na wszelki wypadek, coby miał jednak jakiś smak. Ma.

Następnie opakowanie każe wymieszać fixa z wodą i śmietaną. Zawiera on 6% pieczarek, co nawet widać po wymieszaniu całości, bo coś tam tak jakby pływa. Smak pieczarkowy ma jak najbardziej, ale o to podejrzewam raczej 4,9% koncentratu soku z pieczarek :)


Teraz idzie już z górki. Odcedzamy makaron, do naszego usmażonego kurczaka z usmażoną cebulą wlewamy pieczarkowe coś, dodajemy makaron i...


...ktoś tu chyba źle dobrał proporcje, bo na tę ilość składników 200 g makaronu to zdecydowanie za dużo. Da się to wymieszać, a i owszem, ale jak traficie w gotowej potrawie na kurczaka to gratulacje, bo nie jest to łatwa sztuka. W tym miejscu minus dla mistrzów kuchni Knorr.

Koniec końców, każą nam posypać to cudo tartym serem. Jako że, jak już wspominałam, nie miałam sera w kawałku, wpadłam na pomysł, że zamiast trzeć, można ser w plasterkach pokroić. Wyszło może niezbyt imponującoa, ale prowizorka zawsze jest ok ;)


Podsumowując: żarełko wychodzi z tego dość szybkie i całkiem smaczne, ale polecam użyć mniej makaronu lub więcej cebuli i kurczaka, a sos najlepiej zrobić jednak samodzielnie, jeśli ktoś ma czas, choć ten naprawdę daje radę jak na produkt z torebki. Rodzinie smakowało.

Smacznego!


Jak widać, efekt finalny nijak się ma do tego, co pokazali na opakowaniu, ale to tylko tak nawiasem, bo nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej :)

wtorek, 13 sierpnia 2013

Zupa cebulowo - serowa z grzankami


 Przepis z inspiracji Alana, ze wskazówkami podwykonawczymi mojej rodzicielki. Jest to dobre, bardzo dobre, czasochłonne, ale warto :)

Składniki:
- ze cztery cebule (jeśli są małe to pięć)
- 4 serki topione
- 2 plasterki żółtego sera
- 1,5 l bulionu wołowego (u mnie z kostki, na taką ilość wody potrzebujemy trzech kostek, w wersji wege można użyć warzywnego)
- sól
- vegeta
- pieprz
- zioła prowansalskie
- 0,5 szklanki śmietany 12%
- margaryna do smażenia (w edycji dla bogatych może być masło)
- chleb (najlepiej tostowy, ale normalny też jest ok)


Na zdjęciu brakuje żółtego sera, bo pomysł wpadł w trakcie, widać także nieszczęsny ser topiony z Biedronki, którego nie kupujemy, chyba że mamy ochotę na zupę bez wyrazu. Olej nie był jednak potrzebny.

Na początku robimy bulion, jeśli jest z kostki to łatwo, jeśli normalnie to trudniej, ważne, żeby na koniec był czysty i schludny. Jak się ugotuje, to zdejmujemy go z ognia, zakrywamy pokrywką i niech sobie stoi.



Następnie posiadaną cebulę musimy ładnie pokroić. Alan mówił, że w kostkę, ja, że nie wiem, rodzicielka, że w piórka. Wybrałam trzecią opcję i wyszła fajna. Podobno są też głosy, żeby cebulę miksować, ale wtedy moim zdaniem straciłaby całą zajebistość, więc tej opcji nie polecam. Taką cebulę w piórka czy jak tam kto woli smażymy na dużej ilości margaryny (tak, to JEST kaloryczne) aż się zeszkli i przestanie chrupać w zębach. W czasie smażenia dodajemy troszkę soli, bo wtedy cebula szybciej mięknie (dzięki mamo!) i trochę ziół prowansalskich, coby już fajnie przeszło.


Kiedy cebula jest już zwarta i gotowa, wrzucamy ją do naszego bulionu, dajemy sporo pieprzu i zostawiamy na jakieś 20-25 minut na małym ogniu, żeby się gotowało i przechodziło ładnie smakiem cebuli.


W tym czasie chleb kroimy na zgrabne kwadraciki i na patelni po cebuli na mniejszej nieco ilości margaryny smażymy grzanki. Są ok, kiedy wchłoną smak margaryny (jak ktoś jest rozrzutny, to niech smaży na maśle, będą wtedy naprawdę rewelacyjne :)) i będą chrupkie.



Kiedy nasz bulion przejdzie już fajnie smakiem cebuli, a ona sama w wywarze stanie się całkiem miękka, dodajemy zółty ser pokrojony na małe kawałeczki, a gdy ten się rozpuści, dodajemy serki topione też pokrojone na kwadraciki. Serki miały być oryginalnie dwa, ale po zobaczeniu tego badziewia z Biedronki musiałam dokupić coś normalnego. Tamte się nie zmarnowały - zadziałały jako świetny zagęstnik :)


Chwała temu, kto wygra z grudkami! Bo czeka nas duuużo mieszania. Kiedy już wszystko jest ładnie połączone, hartujemy śmietanę (12%, w oryginalnym przepisie była to 30%, ale przez tę cebulę całość i tak ma już dość słodkawy posmak) i wlewamy do naszej zupy.


Tak oto wygląda efekt końcowy, czego tam komu brakuje, jeszcze może podoprawiać, jeśli nie robił tego w trakcie. Na sam koniec, tuż przed wyłączeniem gazu, dodajemy taką solidną ilość ziół prowansalskich (bo ziół nie powinno się gotować, jak widać, ja wsypałam ich też trochę wcześniej, ale o tym nie piszę, bo tak się jednak nie robi :D) i od razu wyłączamy palnik. Podajemy, jak łatwo się domyślić, z naszymi grzankami, jeśli ktoś ma ochotę na zupę na słodko może udekorować ją śmietaną 30% ;)


Smacznego!

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Placki z cukinii


 Jak już pisałam, do założenia tego bloga i nauki gotowania / smażenia / pieczenia natchnęła mnie cukinia. Dostałam dwie takowe i w rozpaczy, nie wiedząc co to jest i z czym to się je, zapytałam znajomych, czy znają jakieś zastosowania tego dziwnego warzywa. Dowiedziałam się, że da się z tego zrobić placki. Zawsze myślałam, że placki robi się tylko z ziemniaków, a tu szok. Jako że cukinia inaczej by się zepsuła, a jedzenia zawsze szkoda, postanowiłam porwać się na wyzwanie zrobienia takich placków. Było to o tyle dziwne, że nie jem warzyw, no ale poeksperymentować można :)

Składniki:
- cukinia (ja miałam dwie takie średnie)
- jajko
- mąka pszenna (tak na oko jakieś pół szklanki)
- trochę soli
- dużo pieprzu
- vegeta, warzywko, inny kucharek albo jeszcze trochę soli
- 2 ząbki czosnku
- olej do smażenia
- piwo do wypicia w trakcie pracy (gotowanie stresuje)


(na fotce nie ma czosnku, bo natchnęło mnie w trakcie)

Na początek z umytych cukinii odcinamy dupki (nie wiem, czy trzeba, ale wolałam tak zrobić) i trzemy je (cukinie, nie dupki) ze skórką na dużych oczkach tarki.



Potarte cukinie musimy tak odrobinę posypać solą, bo muszą oddać z siebie wodę. Zostawiamy je tak na chwil kilka, pijąc piwo. Po jakichś 10 minutach możemy zacząć pozbywać się wody. Powinna sama skapać do miski poniżej durszlaka, ale że ta opcja nie zadziałała, po prostu wybierałam ręką po trochu i wyciskałam, aż całość była sucha i radosna.


Tak oto powstała sucha cukinia i woda. Wodę wylewamy. Do suchej cukinii dodajemy jajko, mąkę, pieprz, Vegetę albo sól i przeciśnięty przez praskę czosnek. Wszystko razem mieszamy, jeśli będzie zbyt rzadkie to dajemy więcej mąki. Wychodzi nam takie coś:


Teraz czas na punkt kulminacyjny - smażenie. Straszne. Grzejemy olej na patelni, łyżką nabieramy po trochę ciasta i formujemy takie jakby placki. Potem pilnujemy, by to cholerstwo się nie przypaliło.


Zasadniczo to by było na tyle :) Tylko lekko przypaliłam pierwszą partię, potem poszło już jak z płatka i wyszło naprawdę smacznie jak na warzywo :) Polecam!