piątek, 25 kwietnia 2014

Spaghetti carbonara

W najbliższym czasie znowu będzie makaronowo - uzbierało się tego trochę ;) Dziś jeden z najbardziej klasycznych, a zarazem najszybszych sposobów na pyszne spaghetti - jego przygotowanie zajmuje dosłownie chwilę. Z rzeczy ważnych - po pierwsze, zważając na to, że tego sosu się nie gotuje (chyba że chcecie mieć jajecznicę z makaronem), polecam sparzyć jajka przed oddzieleniem źółtek. Po drugie - nie uznaję carbonary bez śmietany. Ok, jest to bomba kaloryczna, cholesterol i wiem, że niektórzy na to psioczą, ale jak coś ma być smaczne, to po całości ;) Po trzecie, zamiast boczku możecie użyć jakiejś fajnej szynki, czy na co tam akurat macie ochotę. Ser... no to powinien być parmezan, ale przyjęty na blogu budżet by tego nie udźwignął, więc obalam mit - zwykły żółty ser też jest ok :)

Składniki:
- 250 g makaronu spaghetti
- 200 g boczku
- 1 cebula
- 3 żółtka
- 200 ml śmietany 30%
- 100 g drobno startego sera
- 2 łyżki oleju / oliwy
- sól, pieprz
Wstawiamy wodę na makaron. W tym czasie kroimy boczek i cebulę w kostkę, a z żółtek, śmietany, sporej ilości pieprzu i większości sera (musimy wszak zostawić trochę do posypania z wierzchu) robimy sos.
Gdy makaron zbliża się do uzyskania pożądanej przez nas twardości, na patelnię wlewamy oliwę, a na niej lądują cebula i boczek. Podsmażamy do zrumienienia.
Ugotowany makaron odcedzamy i wrzucamy na patelnię z boczkiem. Podsmażamy wszystko razem przez chwilkę, cały czas dokładnie mieszając.
Na koniec wyłączamy ogień pod patelnią i dopiero wtedy wlewamy na nią sos. Mieszamy przez moment, pilnując, by jajka przypadkiem nie postanowiły się ściąć, po czym bezzwłocznie podajemy, oczywiście posypując każdą porcję startym serem :)

Smacznego!



czwartek, 17 kwietnia 2014

Herman - ciasto szczęścia

Jakiś czas temu dostałam od koleżanki słoiczek i karteczkę. Głosiła ona, że w słoiczku znajduje się Herman, zwany inaczej watykańskim chlebem szczęścia. W tym miejscu się zawahałam, bo "watykański" brzmi złowrogo, ale na szczęście to tylko jedna z jego wielu nazw ;) Dowiedziałam się, że ten łańcuszek jest baaardzo stary, wywodzi się z Niemiec, był swego czasu dość popularny na Śląsku, bardzo spodobał się - uwaga - Amiszom i jest to chleb przyjaźni. Albo szczęścia. Albo i tego, i tego ;)
Podobno wolno upiec go tylko jeden raz w życiu. Podobno przed rozdaniem trzech części ciasta nie wolno go jeść. Podobno życzenie, które pomyślicie przy pierwszym kęsie na pewno się spełni. To teoria. A co w praktyce? Nie jest to chleb, raczej rodzaj bardzo słodkiego ciasta. Jest ono przepyszne. Nie lubi metalu, dlatego do jego przechowywania i mieszania używamy szklanej / plastikowej miski i drewnianej łyżki. Ciasto robimy przez siedem dni, od poniedziałku do niedzieli. A co najważniejsze - przygotowywanie go to naprawdę fajna zabawa :)
Co do mieszania, czy też jego braku na poszczególnych etapach jestem dość sceptyczna, ale się zastosowałam. Jeśli nie macie zaczynu, można przygotować go samodzielnie - na Interii wyczytałam, że wystarczy do tego 100 g mąki, łyżka cukru, 200 ml ciepłej wody i pół paczki suszonych drożdży - wszystko to razem mieszamy, odstawiamy na dwa dni w ciepłe miejsce w zamkniętym pojemniku, od czasu do czasu mieszając, a następnie na 24 godziny do lodówki. Oczywiście fajniej jest, gdy zaczyn dostaniemy od kogoś, ale wszędzie jest miejsce na małe oszustwa ;)
Rozpisałam się niemiłosiernie, czas przejść do konkretów. Poniżej wszystko, co w przeciągu tych siedmiu dni będzie nam potrzebne.

Składniki:
- zaczyn Hermana
- 500 g cukru
- 500 g mąki
- 250 ml mleka
- 250 ml oleju
- 3 jajka
- łyżeczka proszku do pieczenia
- opakowanie cukru wanilinowego
- szczypta soli
- wg uznania - 2-4 tarte jabłka, szczypta cynamonu, rodzynki, orzechy

Dużo tego, czyż nie? Pamiętajmy jednak, że z gotowego ciasta otrzymujemy trzy kolejne zaczyny. Ba, zaczyn można sobie zamrozić i mieć na potem, więc to naprawdę dobry interes ;) Zaczynamy!

Dzień 0
Staliśmy się posiadaczami zaczynu. Jeśli poprzednia osoba robiła Hermana zgodnie z procedurą z karteczki to jest dziś sobota albo niedziela, tymczasem do prac przystąpić możemy dopiero w poniedziałek. Aby ciasto odpoczęło do tego czasu przekładamy je ze słoiczka do miski, od razu dużej, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce, ale nie w słońcu.
Dzień 1
Dodajemy 250 g cukru i nie mieszamy. Przykrywamy jak było i niech sobie stoi. Mały tip - ja użyłam w drugim dniu mleka bezlaktozowego, które jest słodsze od takiego zwykłego z kartonu, stąd moje ciasto wyszło co prawda pyszne, ale mogłoby być jednak nieco mniej słodkie. W tym etapie zważając na słodycz mleka, zmniejszyłabym nieco ilość cukru. Warto to sprawdzić na początku.
Dzień 2
Wlewamy 250 ml mleka. Nie mieszamy. Nie, nie zepsuje się. Jeśli nie podglądaliście ciasta w dniu pierwszym, zróbcie to teraz. Od razu zrozumiecie, co oznacza stare powiedzenie, że ciasto jest głodne ;)
Dzień 3
Dodajemy 250 g mąki. Oczywiście nie mieszamy, Herman sam się wymiesza :)
Dzień 4
W tym dniu z kolei tylko mieszamy. Rano, w południe i wieczorem. Spójrzcie tylko, jak nasze ciasto wygląda po dniu takiego mieszania, miękkie, fajne, puszyste, aż miło mieszać :D
Dzień 5
Powiadają, iż cukrzyca nie bierze się z powietrza. Pora to sprawdzić ;) Kolejne 250 g cukru ląduje w, a raczej na naszym cieście, bo tradycyjnie już - nie mieszamy.
Dzień 6
Mieszamy. Rozdzielamy gotowe ciasto na cztery części - z jednej już jutro powstanie nasz "chlebek", trzy zgodnie z tradycją powinniśmy rozdać ludziom, którym dobrze życzymy ;)

Dzień 7
Do naszego ciacha wpadają ostatnie składniki - 250 ml oleju, 250 g mąki (w razie potrzeby można użyć więcej), 3 jajka, łyżeczka proszku do pieczenia (też nie wiem po co, skoro zaczyn jest drożdżowy, no ale skoro kazali...), szczypta soli i cukier wanilinowy. Tym razem mieszamy ;)
Na sam koniec do gotowego ciasta dodajemy to, na co akurat mamy ochotę - jabłka plus cynamon, orzechy, rodzynki... Ja poprzestałam na tych ostatnich. Gotowe ciasto wylewamy do wyłożonej pergaminem keksówki i pieczemy około godziny w temperaturze 180 st. C.

Jak widać, nie jest to zabawa czasochłonna, bo przez zdecydowaną większość czasu nasze ciasto po prostu sobie stoi. Wymaga nieco sumienności, bo nie lubi, gdy się o nim zapomina, ale to w zasadzie tyle ;) Przez długi czas oczekiwania na sam koniec aż nie można się doczekać momentu, w którym będziemy mogli skosztować ciasta. Serdecznie polecam, bo to fajna, smaczna i sympatyczna tradycja :)

Smacznego!

  • 100 g mąki
  • 1 łyżka cukru
  • Pół opakowania suszonych drożdży
  • 200 ml ciepłej wody


  • Czytaj więcej na http://kobieta.interia.pl/kuchnia/kuchnie-swiata/news-hermann-niemieckie-ciasto-przyjazni,nId,898819?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
  • 100 g mąki
  • 1 łyżka cukru
  • Pół opakowania suszonych drożdży
  • 200 ml ciepłej wody


  • Czytaj więcej na http://kobieta.interia.pl/kuchnia/kuchnie-swiata/news-hermann-niemieckie-ciasto-przyjazni,nId,898819?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
  • 100 g mąki
  • 1 łyżka cukru
  • Pół opakowania suszonych drożdży
  • 200 ml ciepłej wody


  • Czytaj więcej na http://kobieta.interia.pl/kuchnia/kuchnie-swiata/news-hermann-niemieckie-ciasto-przyjazni,nId,898819?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
  • 100 g mąki
  • 1 łyżka cukru
  • Pół opakowania suszonych drożdży
  • 200 ml ciepłej wody


  • Czytaj więcej na http://kobieta.interia.pl/kuchnia/kuchnie-swiata/news-hermann-niemieckie-ciasto-przyjazni,nId,898819?utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=edfwfjweifj

    środa, 9 kwietnia 2014

    Kotlety sojowe

    Jak powszechnie wiadomo, jestem zdeklarowanym mięsożercą, więc nietrudno się dziwić, jaka była moja konsternacja, gdy kilka lat temu po raz pierwszy spotkałam się z kotletami sojowymi. Okazało się, że są tanie, fajne i smakują jak mięcho zarówno na ciepło jak i na zimno. W to mi graj! Od tego czasu raz na kilka tygodni goszczą w mojej kuchni, ale klasyczne przygotowywanie ich w "gołej" kostce rosołowej moim zdaniem nie oddaje pełni potencjału tych malutkich kotlecików, stąd pomysł na małą modyfikację :)

    Składniki:
    - opakowanie kotletów sojowych
    - dwie kostki warzywne
    - kawałek czerwonej słodkiej papryki
    - liść laurowy
    - 3 ząbki czosnku
    - łyżka sosu sojowego
    - bazylia, oregano
    - 2 jajka
    - bułka tarta
    - tłuszcz do smażenia
    Na początku musimy przygotować bulion - do ok. 1,5 litra wody wrzucamy kostki, ząbki czosnku przekrojone na pół, pokrojoną w mniejsze kawałki paprykę, połamanego liścia, sos sojowy oraz bazylię i oregano.
    Tak przygotowaną mieszankę trzeba teraz zagotować, a następnie wrzucić do niej kotlety na ok. 5 - 7 minut, tak aby zmiękły. W tym czasie powinniśmy często je zanurzać, by jak najbardziej przeszły smakiem bulionu.
    Następnie kotlety traktujemy już tak samo jak zwykle - odsączamy, panierujemy w jajku i bułce i wrzucamy na patelnię z rozgrzanym tłuszczem :)
    Minusem tej metody jest to, że bulionu do niczego już nie wykorzystamy, gdyż jest przeraźliwie słony - dla kotletów to wskazane, ale do oddzielnego spożycia już niezbyt ;) Właśnie dlatego używamy tu kostek a nie prawdziwego bulionu - ten drugi, choć esencjonalny, nie nada kotletom pożądanego smaku. Gotowe kotleciki podawać możemy ze wszystkim, na co przyjdzie nam ochota - z ziemniakami, frytkami, czy też w mojej ulubionej wersji z makaronem ze szpinakiem.

    Smacznego!

    wtorek, 1 kwietnia 2014

    Brokuły z sosem serowym

    Uwielbiam brokuły i nie mogę uwierzyć, że przez tyle lat ich nie jadłam. Dzisiejsza propozycja to połączenie jak dla mnie idealne - nic tak nie komponuje się z brokułami jak ser właśnie :) Użyć możemy sosu takiego jak tu, ja jednak postanowiłam przygotować w tym celu bardziej wyrazisty i zdecydowanie gęstszy. Połączenie łagodnego sera topionego ze zdecydowaną ostrością lazura i słodyczą śmietanki nie wymaga nawet stosowania przypraw :)

    Składniki:
    - różyczki z jednego brokuła (albo paczka mrożonego)
    - 100 g sera pleśniowego (u mnie turkusowy lazur)
    - 100 g śmietankowego sera topionego
    - 200 ml śmietany 30%
    - łyżka mąki
    - sól, cukier
    Różyczki brokuła myjemy, wrzucamy do garnka, zalewamy wodą, dodajemy trochę soli i szczyptę cukru i wstawiamy na duży ogień. Gdy woda się zagotuje, ogień zmniejszamy i gotujemy do pożądanej przez nas miękkości, jak kto lubi :) W tym czasie śmietankę wlewamy do rondla, a sery kroimy w kostkę. Sos najlepiej zacząć przygotowywać, gdy brokuły będą już prawie gotowe, ponieważ jest niezwykle szybki - podgrzewamy śmietankę na małym ogniu, po czym wrzucamy do niej nasze sery i mieszamy do momentu, w którym będą całkowicie rozpuszczone.
    Jak zauważycie, gotowy sos nie jest tak gęsty jak obiecywałam, stąd też konieczność zagęszczenia go odrobiną mąki - ja użyłam płaskiej łyżki stołowej. Mąkę mieszamy z odrobiną wody i kilkoma łyżkami sosu, a nasŧępnie dodajemy do całości.
    Oczywiście, jeśli chcecie, można użyć mniej mąki albo więcej sera, wybór jest tu nieograniczony. Jak wspominałam powyżej, mój sos nie wymagał żadnych przypraw, Wy zdecydujcie robiąc swój :)

    Smacznego!