sobota, 27 grudnia 2014

Smażony łosoś w ziołach

Łosoś to zdecydowanie jedna z moich ulubionych ryb. Ostatnio musiałam przyrządzić go "na szybko", użyłam więc tego, co miałam pod ręką, skutkiem czego powstała ta propozycja, którą szczerze polecam :)

Składniki:
- filety z łososia
- cytryna
- zioła prowansalskie
- rozmaryn
- tymianek
- kurkuma
- sól
- pieprz
- tłuszcz do smażenia

Filetów używamy tyle, ile jest nam potrzebne - ja miałam jeden dość duży, który pokroiłam na trzy kawałki. Jeśli nas filet jest ze skórą, to ją odcinamy.
Teraz traktujemy naszą rybkę z dwóch stron przyprawami - najpierw skrapiamy go sokiem z cytryny, potem posypujemy solą, pieprzem i ziołami (powinno być ich dość sporo), na końcu zaś lekko kurkumą, dzięki temu nasza rybka będzie miała ładny kolor :)
Teraz pora na smażenie - ile osób, tyle opinii na temat tego, którego powinniśmy użyć. Większość optuje za masłem, najlepiej klarowanym, mnie osobiście również bardzo smakuje łosoś smażony na smalcu. Nie polecałabym za to zwykłej margaryny do smażenia, jest w niej moim zdaniem za dużo wody.
Czas smażenia nie jest długi - wystarczy raptem kilka minut z każdej strony. Gotową rybę podajemy na gorąco z ulubionymi dodatkami, świetnie smakuje również na zimno jako przekąska.

Smacznego!


środa, 24 grudnia 2014

Ciasteczka orzeszki

Moja dzisiejsza propozycja szybka nie jest, gdyż zrobienie tych ciasteczek to bardzo żmudne i pracochłonne zajęcie, aczkolwiek są one warte zachodu :) Przepis pochodzi od mamy mojej dobrej koleżanki, a do jego wykonania potrzebujemy takich specjalnych foremek:
Z tego co wiem, istnieją też specjalne duże formy, nakładki na gofrownice, patelnie i masa innych akcesoriów, które mogą te foremki zastąpić, ale ta opcja jest zdecydowanie najtańsza ;) Można je dostać przez internet, jak też i w sklepach z artykułami kuchennymi. Koniec wstępu, zabieramy się do roboty :)

Składniki (ciasto):
- 30 dkg mąki
- 20 dkg margaryny Palma w złotym opakowaniu
- 10 dkg cukru pudru
- 10 dkg orzechów włoskich
- 1 jajko
- 1 łyżka oleju
- 2 łyżki kakao
- szczypta cynamonu
Na tym etapie w zasadzie nie mamy zbyt wiele roboty - po prostu musimy dokładnie wymieszać wszystkie składniki :) Orzechy mogą być zmielone, drobno posiekane albo pół na pół - zależy od tego, jakie ciastka lubimy. Gotowe ciasto wstawiamy do lodówki na co najmniej godzinę, najlepiej jednak, by spędziło tam ono calutką noc.
Dopiero następnego dnia zaczyna się zabawa :) Rozgrzewamy piekarnik do 180 st. C, w międzyczasie nasze foremki przecieramy leciutko papierem nasączonym olejem, wystarczy raz. Teraz z ciasta formujemy nieduże kulki i wyklejamy nasze foremki - warstwa ciasta powinna być dość cienka, jak łupinka orzecha :) Po kilku foremkach nabieramy wprawy. Po kilkudziesięciu zaczynamy przeklinać.
Metodę produkcji wymyśliłam taśmową - gdy połowa foremek była w piekarniku wyklejałam drugą połowę, w tym czasie już upieczone ciasteczka miały chwilę, by sobie ostygnąć. Czas ich pieczenia to ok. 10 minut, ale podejrzewam, że może to zależeć od piekarnika, więc pierwszą partię dobrze jest dokładnie obserwować. Po wyciągnięciu ciasteczek dajmy foremkom dosłownie kilkanaście sekund na ostygnięcie, zanim wylepimy je na nowo.
Przyznam się szczerze, że nie wystarczyło mi cierpliwości na wyklejenie foremek całym ciastem, z reszty przygotowałam kruche ciasteczka, które pokażę Wam przy najbliższej okazji :) Tymczasem w mojej miseczce pojawiła się cała masa orzeszkowych połówek, które musimy napełnić teraz masą. Możecie użyć swojej ulubionej, jeśli takową macie, albo takiej jak ja :)

Składniki (krem):
- kostka masła
- 2 jajka
- 4 kopiaste łyżki cukru
- 3 łyżki rumu
- opcjonalnie garść posiekanych orzechów włoskich
Masło topimy w rondelku, a następnie studzimy. Sparzone jajka ubijamy z cukrem na dość sztywną masę, a następnie stopniowo dodajemy roztopione masło i rum. Jeśli takowego akurat nie posiadamy bądź z jakichś względów nie chcemy używać alkoholu użyć można aromatu rumowego :)
 Teraz jest już z górki - wystarczy masą napełnić połówki orzeszków i złożyć je razem :)
 Ciasteczka smakują wybornie, nie są zbyt słodkie, a ponadto prezentują się bardzo ładnie :)
 Smacznego!


Ciasta czy ciasteczka?

środa, 10 grudnia 2014

Tatar

Potrawa bardzo prosta i nieziemsko smaczna. Dobór mięsa jest dowolny, ważne by była to surowa wołowina ;) Można kupić kawałek łopatki i zmielić, można użyć mielonego wołowego ze sklepu, czy też w ostateczności nawet gotowego mięsa nazywanego tatarem, choć wiadomo, że tracimy wtedy na jakości. Bogatsi używają polędwicy wołowej ;)

Składniki:
- 200 g mięsa wołowego
- 1 cebula
- 2 ogórki konserwowe
- 1 żółtko
- 1 łyżka oleju / oliwy
- sól, pieprz

A przygotowanie? Banalne - wystarczy do drobno zmielonego mięsa dodać olej, przyprawić solą i pieprzem, a następnie uformować w ładne kółko z dziurką w środku. Do wygładzania najlepiej użyć dużego, płaskiego noża, wtedy nasz tatar będzie się ładnie prezentował :) Następnie musimy sparzyć jajko, oblewając je wrzątkiem - to uchroni nas przed salmonellą. Gdy będzie już sparzone, oddzielamy żółtko od białka i to pierwsze umieszczamy w zagłębieniu mięsa. Pozostaje już tylko pokroić cebulę i ogórki w kostkę (jej wielkość zależy od Waszych indywidualnych upodobań), położyć je na talerzu wokół mięska i gotowe :) Całość posypać można jeszcze odrobiną pieprzu by ładnie wyglądało ;)

Metod jedzenia jest wiele. Ja osobiście najbardziej lubię, gdy wszystko jest wymieszane i podane na kromeczkach z bułki, o tak:
Smacznego!

środa, 26 listopada 2014

Pierś z kurczaka ze szpinakiem

Czy też, jak podaje książeczka Knorra "Pierś z kurczakiem ze szpinakiem" :D Ci z Was, którzy śledzą mojego Facebooka wiedzą, że jakiś czas temu otrzymałam zestaw bulionetek do duszonych mięs wraz ze wspomnianą książeczką i obiecałam go przetestować. Sama broszurka jest dość estetyczna, zawiera dwa przepisy na wieprzowinę, jeden na wołowinę i trzy na kurczaka, a każdy tendencyjnie prosty, co podkreślone jest zresztą na wskaźnikach trudności przy każdym daniu - wszystkie oznaczono jakie "łatwe", stąd też nie rozumiem, po co w ogóle go tam dawali ;)
Ale mniejsza z tym, wszak to gotowaniem mieliśmy się zająć. Jedyne co zmieniłam w stosunku do oryginalnego przepisu to szpinak, ponieważ akurat miałam w domu 300 g świeżego. Pamiętajcie, bo tego nie napisali, że musi być on cały, jeśli użyjecie szpinaku w brykietach, wyjdzie Wam tak na moje oko zielona papka. Jak ktoś próbował i jest inaczej to niech się pochwali ;) Do składników z oryginału musiałam dodać jeszcze przyprawy, ale o tym za chwilę.

Składniki (z przepisu):
- 400 g piersi z kurczaka
- bulionetka do duszonego kurczaka Knorr
- 1 cebula
- 2 ząbki czosnku
- 100 g śmietankowego serka topionego
- 200 g śmietany
- 450 g mrożonego szpinaku
 1. Kurczaka pokrój w kostkę i przesmaż, dodaj posiekany czosnek i cebulę, przesmaż razem.
Jak już pewnie zauważyliście, w przepisie zapomniano wspomnieć o tłuszczu do smażenia. Poza tym jednak optowałabym za tym, żeby cebulę i czosnek smażyć przed kurczakiem, bo w ten sposób wyciągamy więcej smaku z czosnku, co jest niezbędne przy szpinaku, ale ok, robimy jak każą ;)
 2. Wlej śmietanę i dodaj Bulionetkę Knorr, aby danie nabrało wyrazistego, pełnego smaku. Wrzuć odciśnięty szpinak.
Szczerze? Po rozpuszczeniu bulionetki ów "wyrazisty, pełny smak" objawiał się wyłącznie nadmiarem soli. Potem szpinak i serek nieco zredukowały to nieprzyjemne uczucie, niemniej jednak mogliby tej przyprawy aż tak nie nadużywać. Nie zmienia to faktu, że sama bulionetka bardzo ładnie pachnie ;)
 3. Dodawaj po kawałku serka topionego, podgrzewaj, aż się rozpuści. Podawaj z makaronem.
Odkrywczy przepis, nie? I wyobraźcie sobie, że jest on najbardziej zaawansowany z całej książeczki (moim faworytem jest kurczak z warzywami na patelnię i śmietaną :D)! W sumie nie bardzo wiem, po co tu ten serek topiony, ale jak kazali, to dajemy.
Gotowe danie wychodzi nie tak przeraźliwie słone jak na początku, ale dla mnie strasznie mdłe, dlatego doprawiłam całość sporą szczyptą gałki muszkatołowej i bardzo dużą ilością pieprzu, a wtedy stało się naprawdę smaczne :) Z zasady w kuchni używam bardzo mało soli, pewnie dlatego właśnie poza nią zbyt wiele smaku bulionetki nie wyczułam, ciężko zatem stwierdzić, czy coś wzbogaciła ;) Produkt okazał się w miarę ok, natomiast nie wydaje mi się, by miał szansę na stałe zagościć w mojej kuchni.
A Wy próbowaliście już bulionetek? Jakie są Wasze opinie?

Smacznego!

środa, 12 listopada 2014

Dworcowe zapiekanki

Któż z nas nie pamięta tych obskurnych dworcowych budek, w których bywali wszyscy z wyjątkiem Sanepidu? Hamburgery, hot-dogi, a zwłaszcza zapiekanki z takich bud smakowały wybornie. Odtwórzmy zatem ten smak! Dzisiejszy przepis powstał za sprawą specjalnego gościa, którym jest mój luby, może i nieszczególnie utalentowany kulinarnie, ale za to robiący najlepsze dworcowe zapiekanki na świecie ;)

Składniki:
- dwie długie bułki
- ok. 5 pieczarek
- 200 g żółtego sera
- margaryna
- sól, pieprz
- ketchup
- opcjonalnie 3-4 plasterki szynki
Przygotowania zaczynamy od starcia na grubych oczkach tarki pieczarek i sera. Szynkę kroimy w paseczki, bułki przekrawamy wzdłuż na pół, o tak:
Teraz czas na komponowanie naszych zapiekanek - każdą połówkę bułki smarujemy margaryną (nie masłem, widział kto w dworcowej budzie masło?), na końcówkach nieco grubiej, luby podkreślił, że mam to napisać ;) Na tak przygotowane zapiekanki kładziemy paseczki szynki, (to taka wersja de luxe, w budzie byście takiego wypasu nie mieli, dlatego jak ktoś jest tradycjonalistą, to niech ten punkt pominie) nie musi być ich dużo, w sumie im mniej, tym bardziej dworcowo ;)
Następnie na wierzchu lądują pieczarki. Nam na idealną proporcję wystarczyło 5 sztuk, ale ostateczna ilość zależy przede wszystkim od długości użytych przez Was bułek. Na tym etapie przyprawiamy całość dość obficie solą i pieprzem. Na samej górze rozkładamy starty żółty ser i nasza robota na tym się kończy.
Dzieła dopełni teraz piekarnik rozgrzany do 180 st. C, potrwa to ok. 10-15 minut. Pieczarki muszą zredukować swoją objętość, a ser ładnie się rozpuścić, wtedy wiemy, że nasze zapiekanki są już gotowe ;) Podajemy je oczywiście gorące i, co jeszcze bardziej oczywiste, koniecznie polane wodnistym ketchupem :P

Smacznego!

wtorek, 4 listopada 2014

Zupa krem z dyni

Mamy sezon na dynie, grzechem byłoby więc z tego nie skorzystać :) Nigdy wcześniej nie robiłam takiej zupy, poszperałam więc tu i ówdzie i znalazłam świetny przepis. Pochodzi on z książki B. Bytnerowicz pt. "Kuchnia oszczędnej gospodyni" z 1987 roku. Tytuł adekwatny do założeń bloga, czyż nie? :) Zmieniłam w niej tylko, a raczej dodałam przyprawy, o których autorka wydała się całkowicie zapomnieć. Użyłam miąższu dyni, który pozostał mi z tej zabawy. Ta propozycja moim zdaniem jest dużo lepsza od kremu np. z marchewką, bo nie wychodzi na słodko, jest za to wspaniale kremowa i wyrazista w smaku.

Składniki:
- ok. 400 g dyni
- 1 litr bulionu warzywnego
- 200 g pomidorów
- 1 łyżka margaryny
- 1 łyżka mąki
- 1/2 szklanki śmietany 18%
- posiekana natka pietruszki
- grzanki (np. takie jak tu)
- sól, pieprz, gałka muszkatołowa (można zastąpić mielonym imbirem)
Przygotowanie jest bardzo proste, zajmuje co prawda sporo czasu, jednakże przez jego większość zupa robi się sama ;) Najpierw miąższ dyni kroimy na mniejsze kawałki, wrzucamy do garnka, zalewamy bulionem, stawiamy na gazie i dajemy temu spokój. Musimy poczekać, aż dynia zmięknie, to ok. 20 minut gotowania.
Gdy dynia będzie już miękka, dodajemy pomidory pokrojone w kostkę, sól, pieprz i szczyptę gałki, a następnie dajemy temu spokój na kolejne pół godziny.
Teraz czas odstawić naszą zupę do przestygnięcia, po czym ją zblendować. Następnie robimy zasmażkę - na rozpuszczoną margarynę wsypujemy mąkę i bardzo szybko mieszamy, aż całość się połączy.
Zupę ponownie podgrzewamy, dodajemy zasmażkę, a gdy całość zgęstnieje śmietanę. Teraz pozostaje tylko doprawić ją solą, pieprzem i gałką według indywidualnych upodobań.
Obawiając się kalorii, śmietanę z przepisu można śmiało pominąć. Do zagęszczenia użyć możecie również mąki dokładnie rozmieszanej w zimnej wodzie. Zamiast gałki dopuszczalny jest imbir, pamiętajmy jednak, żeby przy każdej z tych przypraw zachować umiar, gdyż są bardzo aromatyczne, a nie chcemy, by ich smak bez reszty zdominował nasze danie :)
Gotową zupę podajemy z grzankami posypaną natką pietruszki.

Smacznego!

piątek, 31 października 2014

Jack-o'-lantern, czyli dynia na Halloween

Czas na halloweenowy specjal - zrobimy jack-o'-lantern. Jej nazwa wywodzi się z legendy o mężczyźnie imieniem, a jakże, Jack, który zawarł dwukrotnie pakt z diabłem, za każdym razem z użyciem podstępu. Po śmierci nie mógł trafić do nieba, kolegował się wszak z konkurencją, ta zaś nie chciała go widzieć w piekielnych wrotach, bo zakpił sobie z ich szefa. Tym samym Jack pozostać musiał na ziemskim padole, chodząc z latarnią aż do dnia sądu. Jednakże tradycja dorabiania strasznych mordek jarzynie jest o wiele starsza, a wywodzi się ona z dokładnie tego samego źródła co Halloween - celtyckiego Samhain, dnia końca roku, w którym światy żywych i zmarłych przeplatały się, a duchy jeszcze nienarodzonych oraz zmarłych niedawno osób poszukiwały miejsca do zamieszkania... w ciałach tych jak najbardziej żyjących. Wyrzeźbione straszne mordki miały na celu odstraszenie demonów i ochronę domostw. Dopóki nie odkryto Ameryki, nie mieliśmy dyń, stąd też rzeźbiono co było - ziemniaki, brukiew, rzepę... W domach gaszono ogień, by stały się zimne i odpychające, a ich mieszkańcy ubierali zniszczone ubrania, by wyglądać na kiepskie mieszkanko dla zbłąkanej duszy. Ognie palono za to w lasach, gdzie składano także ofiary dla zmarłych, by odciągnąć ich od ludzkich osad. Tradycja Samhain u Celtów, podobnie jak Dziadów (zwanych również Zaduszkami) u Słowian i Bałtów była tak silna, że zmusiła chrześcijaństwo do zmiany daty Wszystkich Świętych z 13 maja na 1 listopada. To właśnie Słowianom zawdzięczamy zwyczaj zapalania zniczy na grobach - oryginalnie ognie w miejscach pochówku miały być drogowskazem dla błądzących tej nocy dusz, by bezpiecznie trafiły do miejsc spoczynku.

Tyle ciekawostek. Dziś to pradawne święto stało się pretekstem do komercyjnej zabawy opartej luźno na motywach pogańskich. W Polsce nie jest ono ciągle zbyt popularne, niemniej jednak pewne jego elementy są zwyczajnie fajne, zwłaszcza dla dzieci. Przy okazji przygotowywania zupy dyniowej postanowiłam zatem wydrążyć dla Was jack-o'-lantern, wspaniałą ozdobę domu w tym przygnębiającym jesiennym otoczeniu :)

Potrzebne nam będą:
- dynia o wadze minimum 2,5 kg
- ostry nóż
- marker
- łyżka
- dwie miski
- świeca

Przy wyborze dyni ważne są trzy rzeczy - po pierwsze jej spód musi by na tyle płaski, by można ją było swobodnie postawić. Po drugie, powinna mieć ona trzon, czyli ten zielony ogonek na górze. Po trzecie, w tym konkretnym przypadku akurat rozmiar ma znaczenie - ogólnie im większa dynia, tym lepiej się ją drąży. Na początku musimy odciąć jej górną część, najlepiej lekko pod skosem, by nasza czapeczka się trzymała.
Teraz odcinamy nadmiar miąższu od czapeczki, a następnie przystępujemy do żmudnego procesu drążenia. Miękką część po wyjęciu oddzielamy od pestek, twardą trzeba niestety skrobać łyżką, chyba że mamy na tyle dużą dynię, by dało się ją wyciąć nożem. Pestek nie wyrzucamy - wysuszone będą wspaniałą przekąską. Miąższ zaś posłuży nam do przygotowania niecodziennej zupy dyniowej.
Gdy dynia jest już wydrążona, czas na zrobienie mordki. Pole do popisu jest to spore, ja jednak przy moim absolutnym braku talentu plastycznego poleciałam po najmniejszej linii oporu :P Dla bardziej uzdolnionych internet pełen jest pomysłów na kreatywne wycinanki :)
Teraz pozostaje już tylko wyciąć otworki w zaznaczonych miejscach, poprawić niedoróbki przy wycięciach, ewentualnie tą drogą dociąć trochę nadmiarowego miąższu i gotowe :)
Dla lepszego klimatu do środka włożyłam mały wklad do znicza, ale Wy możecie użyć klasycznych tealightów lub normalnej świeczki. Nawet moja wesoła dynia w całkowitej ciemności prezentuje się całkiem strasznie :)
To tyle na dziś, mam nadzieję, że miło spędzicie tę magiczną noc i nie wejdzie w Was żadna zbłąkana dusza :D

Udanej zabawy!
(Nie tylko przy wycinaniu dyni :P)


niedziela, 26 października 2014

Pikantna potrawka z kurczaka z pieczarkami i pomidorami

Do przygotowania tej potrawy zainspirowały mnie dwie rzeczy - pierwszą był z gruntu nijaki przepis diety paleo podrzucony mi przez koleżankę, który znajdował się na jednej z anglojęzycznych stron na facebooku - przyznam bez bicia, że zgubiłam do niego link, jak znajdę to wkleję ;) Drugim czynnikiem była nowo odkryta przeze mnie przyprawa zwana czubrycą, na którą natknęłam się na jednym ze stoisk podczas miejskiego jarmarku. Jest to mieszanka cząbru, kozieradki, papryki chilli, papryki słodkiej, czarnego pieprzu, suszonej cebuli, czosnku i tymianku. Od sprzedawczyni dowiedziałam się, że pasuje ona praktycznie do wszystkiego - mięs, sałatek, zapiekanek, kanapek, sosów... Musiałam to sprawdzić ;)

Składniki:
- 1 podwójna pierś z kurczaka
- 0,5 kg pieczarek
- 2 świeże pomidory
- kilka suszonych pomidorów
- dwie średnie cebule
- duży ząbek czosnku
- łyżka czerwonej czubrycy
- dwie łyżki sosu sojowego
- tłuszcz do smażenia (u mnie oliwa z suszonych pomidorów)
- sól
Pierwszą rzeczą, jaką musimy zrobić, jest zamarynowanie mięsa - umytego i pokrojonego w kostkę kurczaka wrzucamy do miski i mieszamy z sosem sojowym i czubrycą. Ważna uwaga - jej czerwona odmiana jest dość ostra, stąd warto zwrócić uwagę zarówno na długość marynowania (u mnie jedna godzina), jak i ilość użytej przyprawy, z podanej przeze mnie proporcji potrawka wychodzi mocno pikantna, ale nie bardzo ostra. W zależności od upodobań przyprawy użyć można mniej, doprawiając dodatkowo ulubionymi ziołami, lub też dostosować czas marynowania - moim zdaniem absolutne minimum to kwadrans.

Gdy mięso się marynuje, mamy czas na przygotowanie pozostałych składników - pieczarki kroimy w plasterki, cebulę w kostkę lub piórka, czosnek traktujemy praską lub bardzo drobno siekamy, świeże pomidory parzymy, a następnie obieramy ze skóry, suszone zaś kroimy na malutkie kawałeczki. Ja użyłam bodaj czterech, bo tyle mi zostało w słoiku, Wy użyć możecie więcej, jeśli ktoś lubi :) Później jest już z górki - na rozgrzany tłuszcz wrzucamy cebulę, po 2-3 minutach dodajemy czosnek, wszystko razem szklimy pilnując, by czosnek nie zbrązowiał, następnie dodajemy kurczaka z całą marynatą, a gdy będzie już ładnie podsmażony na patelni lądują pieczarki.
W tym momencie dodajemy odrobinę soli, by pieczarki szybciej puściły sok. Nie szalejmy z tą solą, sos sojowy już zrobił jej robotę ;) Czekamy, aż będą miękkie, a następnie wkrawamy pomidory - ja robię to trzymając je bezpośrednio nad patelnią, by nie uciekło ani trochę soku. Wielkość kawałków nie ma wielkiego znaczenia, i tak mają się rozpaść ;) W tym czasie dodajemy też pomidory suszone (kilka kawałków możemy zostawić do dekoracji) i dajemy temu spokój, raz na jakiś czas mieszając, aż do momentu, w którym nasza potrawka będzie wyglądała mniej więcej tak:
Obiad w zasadzie gotowy, teraz sosik można ewentualnie zredukować do pożądanej konsystencji i doprawić według własnych upodobań, jeśli ktoś widzi taką potrzebę. Gotowe danie podajemy z ulubionymi dodatkami - u mnie była to kasza jaglana, ale równie dobrze pasować będzie ryż, kasza jęczmienna, pęczak, czy też ziemniaki.

Smacznego!


Grzyby