niedziela, 15 września 2013

Rosół z trzech mięs (przepis babciny)


Dzisiaj, tak okołoniedzielnie, będzie rosół. Ale to nie jest zwykły rosół, to smak mojego dzieciństwa, który jakiś czas temu postanowiłam odtworzyć i, nie chwaląc się, zrobiłam to niemalże wzorowo :)

Na początek, coby nie było nudno, przydatny cytat:

Aby zupa była esencjonalna i klarowna, powinna się gotować z początku na wielkim, potem na wolnym (to jest małym) ogniu: inaczej przez zbyteczne parowanie ulotni się i przeszkodzi odłączeniu mętów, które i kolor nieczysty robią, i smak psują.
Wincenta Zawadzka, Kucharka litewska, 1854

Swoją drogą, kocham tę książkę, i o ile przepisów z niej raczej nie dam rady stosować (zwłaszcza na ciasta z 80 jaj), o tyle rady są ponadczasowe :) 

Składniki:
- 6 skrzydełek z kurczaka
- 250 g szpondra albo łaty wołowej
- 200 g schabu
- duża marchew
- niewielki kawałek selera
- takiż kawałek pora
- dwie małe pietruszki (korzeń plus natka)
- ćwiartka papryki czerwonej
- 2 ząbki czosnku
- 1 cebula
- 3 kostki warzywne


W sumie całą tajemnicą tego konkretnego rosołu był jego skład, teraz to już nawet nie ma czego opisywać ;) No ale po kolei - najpierw wrzucamy do garnka umyte i pokrojone mięso i zalewamy wodą, tak, by je przykryła. Wstawiamy na duży ogień. Dobrze pamiętać, że wołowina gotuje się dużo dłużej niż pozostałe dwa gatunki, więc chcąc mieć mięso na obiad, trzeba zacząć przygotowania odpowiednio wcześnie. Po zagotowaniu mięsa dodajemy marchew, seler, pora i korzeń pietruszki, pokrojone jak powyżej - w takie dość duże kawałki. Ułatwi nam to późniejsze odcedzanie. Do tego dorzucamy trzy kostki rosołowe i zostawiamy na wolnym ogniu na jakąś godzinę. Nie przejmujcie się tym całym syfem, który na początku będzie pływał po wierzchu, z czasem zniknie. 

Dochodzimy do finiszu - gdy rosół wygląda już i pachnie ładnie, no i oczywiście mięso jest miękkie, dodajemy paprykę i czosnek. W czasie ich gotowania możemy poświęcić się najnudniejszej z możliwych czynności, czyli opalaniu cebuli...

 
Gdy już będzie ładnie opalona, wrzucamy ją do całości i gotujemy wszystko razem jeszcze ok. 5 minut. Następnie wyławiamy oddzielnie mięso, a oddzielnie wszystkie jarzyny, po czym przecedzamy jeszcze całość przez sito, by nasz bulion był całkowicie czysty. Podajemy z dobrej jakości makaronem (koniecznie nitką) i posypujemy dużą ilością drobno posiekanej zielonej pietruszki.

Smacznego!


4 komentarze:

  1. Trafiłam na twojego bloga przypadkiem, ale już wiem, że będę tu stałą bywalczynią bo takie gastronomiczne kwiatki jakie popełniasz już nawet o pomstę do nieba nie wołają. Są powodem to niekontrolowanych salw śmiechu, za co szczere dzięki.

    Nie nauczył Cię nikt, ze do prawdziwego rosołu nie dodaje się sztucznych, naładowanych chemią kostek „rosołowych”? Zresztą, to nawet nauki nie potrzeba, tylko jakiegoś własnego zmysłu czy umiejętności czytania etykiet na półproduktach, które tak namiętnie kupujesz.
    Ile Ty właściwie ten rosół gotowałaś? 2 godziny? Prawdziwy rosół z dawnych czasów powinien się gotować 5-6 godzin. Zrobisz jeszcze z 20 razy ten rosół to nauczysz się jak to prawidłowo robić. Cebula na ostatnie 5 minut... Brak słów. Na koniec, z czystej przekory zapytam: Jakim to cudem nie dodałaś tym razem wszędobylskich ziół prowansalskich?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawa jest prosta - jak ktoś lubi jedzenie bez smaku to może sobie ich nie dodawać. Przepis, który wrzuciłam, jak widać w tytule, jest babciny - moja prababcia używała do niego vegety, moja babcia na początku też, potem przerzuciła się na kostki. Obydwie powtarzały, że na soli to można ziemniaki gotować a nie zupy. Dla ekooszołomów istnieją specjalne kostki bez glutaminianu, soli, czegośtam, nie wnikam. Zawsze można zastąpić. Rosół robił się ok. 4 godzin, cebulę jak chcesz to dodaj nawet na cały ten czas, skoro bardzo chcesz, by zupa wyszła gorzka. Z czystej przekory zaś odpowiem, że nie dodałam, bo nie było takiej potrzeby Sherlocku ;) Pozdrawiam.

      Usuń